Dziś znów wyruszycie ze
mną w kolejna cześć podróży po Sri Lance.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy
się w miejscu wyjątkowym dla Sri Lanki, czyli na plantacji herbaty.
Przed nami wspomnienia
dni pełnych wrażeń i niesamowitych emocji.
Po zaręczynach wydawało
się, że poziom ekscytacji opadnie, ale nie trzeba było długo czekać.
Z rana ruszyliśmy w podroż
do domu N. (przyszłego pana młodego), czyli do Kandy.
Wynajętym busem wpakowaliśmy
się w 10 osób, aby rozpocząć podroż z samego rana.
Wszyscy nam mówili, że może być
chłodno, ale po upale, jaki przywitał nas w Colombo nie byłam w stanie uwierzyć,
a tu proszę.. Wraz z malejąca ilością kilometrów do celu, malał również poziom
temperatury I wilgotności.
Przystanek zasługujący na
opis nazywa się Pinnawala, jeden z najpopularniejszych rezerwatów słoni na
świecie. My akurat przybyliśmy na ich kąpiel, czyli spacer słoni w kierunku
rzeki, aby ochłodzić się po całodziennym wybiegu. W tak prosty sposób, ogrom
tych zwierząt zapierał dech w piersiach. Stąpały całym stadem- i te stare i
duże i malutkie słoniątka ..Na pierwszy rzut oka niegroźne, ale jakby się bliżej
przyjrzeć…
Wiecie, że słonie wybierają
sobie tylko jednego właściciela, któremu są wierne?
Potem udało nam się i…
tak! Jechałam na słoniu. Razem z N I M wpakowaliśmy się na jednego z nich w
celu odbycia spaceru, który trwał około 20-30 min. Wrażenia?.. hahah - nie pamiętam
kiedy tak się śmialiśmy, lecz nie było to do końca bezpieczne (trzeba przyznać).
Na słonia położyli materac i kazali nam wsiąść i jechać, ot co! :D Na dole był jakiś
chłopak, który niby nim sterował, ale rożnie mu się to udawało wiec czasem bywało
nerwowo ;) Cala podróż była wspaniała i niemal poczułam się jak Nel “W pustyni
I w puszczy”.. Gorsze było natomiast samo zejście ze słonia (zwłaszcza, gdy
miało się na sobie sukienke!), a potem ból krocza przez najbliższe 3 dni.
Ale co tam. Było warto! :)
Po słoniach mimo dość
późnej pory stwierdziliśmy, że odwiedzimy jeszcze Tooth Temple- jedna z najsłynniejszych
świątyni buddyjskich, gdzie podobno przechowywany jest ząb samego Buddy.
Tu było już naprawdę chłodno
( mówię, o jakiś 18 stopniach).
W drodze do Świątyni
trzeba było zostawić buty i kupić kwiaty ku czci Boga. Obie kwestie zostały wypełnione
wiec ruszyliśmy do środka. Miejsce piękne, najbardziej mi się podobały te
kwiaty przed ołtarzami i wspaniały zapach połączenia świeżych kwiatów i kadzidła..
Samo miejsce szczerze mówiąc myślałam, że będzie bardziej interesujące. Z zewnątrz
wyglądało ciekawiej niż wewnątrz. Ale to oczywiście subiektywna opinia.
Po zwiedzaniu Świątyni udaliśmy
się na nocleg do wujka Ireshi w Nuwara Eliya I tam odkryłam swoje miejsce na
ziemi. Klimat idealny – choć inni zamarzali i nie mogli spać, ja czułam się jak
ryba w wodzie. Otoczenie gór sprawiło, ze powietrze wydawało się krystalicznie
czyste i rześkie. Nie było cholernej wilgotności. Było dokładnie tak samo jak w
Białce nad ranem w lecie, czyli świeżo i bardzo słonecznie- wspaniale!
Po śniadaniu ruszyliśmy zwiedzać
okolice. Towarzyszyło nam parę osób z rodzin N i I, dzięki czemu czas był niezwykle
urozmaicony :) Na początku pojechaliśmy nad jezioro, gdzie pływaliśmy
łódka obserwując krajobrazy. Potem wybraliśmy się do Parku Wiktorii by podziwiać
zieleń ( tu po raz pierwszy niebo było zachmurzone). Park Wiktorii otwarła sama
Elżbieta druga, co jest powodem do dumy dla Lankijczyków (choć sama nie wiem
czemu?).
Nie będę może przybliżała
nazwy, bo nie jest to istotne, ale musicie wiedzieć, że Sri Lanka jest największym
producentem herbaty I to właśnie tu znana marka z żółto- czeronym logo
rozpoczynającym się na literke L. posiada swoje krzewy. Plantacje herbaty ciągną
się na wzgórzach w nieskończoność i ponoć tylko kobiety wiedza jak obierać
krzewy tak, aby im nie zaszkodzić. Mimo sławy miejsca, praca płatna jest bardzo
mizernie, dlatego tez często podejmują się jej przybysze z innych krajów Azji.
Wracając do Kandy, zrobiliśmy krótką przerwę na placki kokosowe I ostre oponki czyli Roti i Ulundu Vadai.
Pamiętam
dokładnie ta chwile. Padał deszcz, my w górskim, zielonym klimacie zjeżdżaliśmy
w dół gór wąskimi serpętynami i nagle w środku ciasnego zakrętu przystanek. Przy
drodze wyłonił się mały szałas, gdzie chłopaki piekli placki I podawali herbatę.
3 stoliki na krzyż, a zbliżając się do barierki z drewna można było zobaczyć
wielka zielona przepaść.. W tym całym deszczu, pod osłoną drewna I strzechy ( o
ile tak można nazwać suche liście palmy na dachu) popijaliśmy ciepłą, potwornie
słodką herbatę, wcinając placki.
Piękna chwila i oby takich więcej :)
Miłego wieczoru,
M-ka